Zaprosiłeś mnie Panie do życia, dałeś matkę i ojca w długim i spokojnym życiu
Dziadków wcześniej zabrałeś, więc nie zaznałem smaku opieki pokoleń.
Obdarowałeś hojnie rodzeństwem i zapewniłeś przyzwoitą egzystencję.
Uczyli mnie Cię kochać, lecz niepokorny wybrałem miłość do ludzi.
Czuję Twą opiekę, ale nie umiem po ludzku zgiąć karku, aby się skłonić przed Twym majestatem.
Gdy rano mnie budzisz, czuję już życia brzemię, bolą kolana i strzyka gdzieś z boku.
Nie mam pretensji, przecież życie to nie jest bajka, lecz naturalna w egzystencji walka.
Gdy chcę Cię spotkać i porozmawiać, idę na spacer. W górach, w lesie, nad wodą, w pięknie przyrody Cię znajduję i w uśmiechu nieznajomego odpowiadasz mi na powitanie.
Smutno mi, gdy nie mogę odnaleźć Cię w świątyni z kamienia, dziwnie ukrytego w sztucznie poważnych licach kapłanów i wiernych. Powinieneś być na ołtarzu, ale nie dostrzegam Twej osoby, bo wyczuwam, że nie jesteś zainteresowany składanymi Ci pokłonami i hołdami według wzorów królów ziemskich z płaszczącymi poddanymi jakbyś to Ty był ich pomazańcem.
Ciekawi mnie Twoje królestwo, bo jak mniemam nie jest ono warownią otoczoną przed grzesznikami.
Przyjdzie czas, że będę wywołany do zdania powierzonej mi schedy. Czy ją pomnożyłem, czy też przezornie zakopałem? Czy poznałem i wypełniłem moje powołanie? Ufam, że jeszcze nie jest za późno i oświecisz mnie, co mogę jeszcze wnieść do majątku mego, a przydatnego Tobie.
Szukam smaków życia jak raczkujące dziecko i wcale nie chcę mi się dorosnąć. Chciałbym, abyś takim mnie widział i takiego na dalsze nauki kierował.
Anna - 29.11.2015 godz. 20:14
Każdy ma swoją drogę do Królestwa Niebieskiego. Ja tę drogę, tak czuję, odnalazłam w świątyni z kamienia, w uśmiechu ludzi, w Słowie i codziennej Eucharystii. Czuję, że jestem na tej właściwej dla mnie drodze. Ona daje mi wewnętrzny spokój i dziwną radość. Pozdrawiam. Anka.