Głoszone horoskopy na nowy 2009 rok nie są dla nikogo optymistyczne. Dla mnie i Małgosi chyba też nie. Możliwość wprowadzenia się w stan euforyczny, jeszcze przed końcem starego roku, ograniczyły nam na całego grypopodobne wirusy. Opanowały organizm Małgosi do tego stopnia, że cała medycyna ludowa musiała ustąpić pola NFZ-owi i przemysłowi farmaceutycznemu. W związku z tak powstałą sytuacją, nie mogliśmy zadośćuczynić sylwestrowym chuciom w towarzystwie koleżeństwa z WMT, w otoczeniu pięknych gór Unisławia Śląskiego. Chcąc nie chcąc „Biała Sala” stała się centrum powitań Nowego Roku. Powitań, bo rozpoczęliśmy w Australii dziesięć godzin przed europejską północą. Łącząc się internetową technologią, zacząłem (Małgosi świeciły się tylko oczy, ale to wina gorączki ) wznosić noworoczne toasty razem z Ireną i Jurkiem. Że też im się ten szampan nie wylał na sufit? Chętnie, co godzinę wzniósłbym toast noworoczny, ale niestety ani w Azji, ani w europejskiej części Rosji, nie mam jeszcze internetowych znajomych. O północy wymienialiśmy wideo-życzenia z Zieloną Górą. Niestety ograniczone możliwości telekomunikacji, a tym bardziej komórkowej, nie dały szans na dźwiękową wymianę uprzejmości z towarzystwem w niedalekim Unisławiu, że nie wspomnę o innych dalszych kierunkach. Sieć jak zwykle była przeciążona. Brak większych osobistych wzruszeń tej nocy, którymi z pewnością bym się podzielił, nadrobić zamierzam skróconą prezentacją pokazów sztucznych ogni w Sydney. Stały się one tradycją do wzorowania przez inne miasta świata. Ciekawe czy kryzys finansowy nie jest przypadkiem spowodowany chęcią konkurencji z tym jakże efektownym zjawiskiem wizualnym. Zapraszam na krótki klip, ale też zainteresowanych informuję, iż posiadam prawie pełną wersję noworocznych rozbłysków nad Harbour Bridge.
.
Przy wzrastającej temperaturze zabawy, niestety zaczęła spadać ciepłota powietrza atmosferycznego do tego stopnia, że nawet rury z gazem syberyjskim zamarzły dla części Europy. A przecież sezon grzewczy w pełni. Dla rozgrzania emocji proponuję wycieczkę w Góry Śnieżne w Alpach Australijskich śladami uczestników letniej, styczniowej wyprawy na Górę Kościuszko, czyli Ireny i Jurka. Po huku noworocznych petard wspięli się na szczyt mierzący 2228 m.n.p.m.. Obserwując na poniższych fotkach ich wspinaczkę, zaczynam mieć kłopoty z interpretacją przysłowia o wybrukowanym piekle. Ciekawe, czy Wam też nasuwają się inne dziwne skojarzenia, np. o grozie gór?
Pozdrawiam Grzegorz
Uwaga: zastosowałem nową przeglądarkę wideo, gdzie można regulować dźwięk oraz wyświetlać obraz na pełnym ekranie. Obraz wtedy jest gorszej jakości, ale z daleka może obejrzeć go większa grupa osób. Życzę miłego odbioru.
Anka - 7.01.2009 godz. 23:22
Ja przywitałam Nowy Rok z dwojgiem wnucząt. Podziwialiśmy fajerwerki przez okno z dziewiątego piętra. Ile radości daje radość tych najmłodszych tego się nie da opisać. Był to nietypowy, ale przeuroczy Sylwester.
Basia - 12.01.2009 godz. 0:28
Noooo, ładne te australijskie ognie, ale szczawieńskie też były, jak zwykle, imponujące. No i ten klimat swojski… na deptaku jak w domu
iwona - 14.01.2009 godz. 20:15
Wszystkiego dobrego w nowym roku