-07.10.2007 r.
Jesień to czas przygotowań zapasów na zimę. Korzystając z dobrodziejstw matki natury, z Małgosią wzięliśmy się za przetwarzanie wybranych surowców. Ale wcale nie na potrzeby zimowej spiżarni, tylko na własne niezdrowe zachcianki. Wymienię je w kolejności hierarchii drastyczności procesu przetwórczego.
1. Uzyskanie moszczu (nie mylić z moczem, choć przebieg zjawiska może być podobny) i poddanie go dźwiękowej kakofonii fermentacyjnej. Skąd ma być ta „muzyka”? Otóż, nie posiadamy jednej dużej butli, tylko 7 różnej wielkości flasz (atmosfera laboratorium jest wspólną cechą nie tylko akceptowaną przez wszystkich domowników, ale wręcz niezbędną do funkcjonowania naszej rodziny). Zakończone rurkami fermentacyjnymi grają, niczym muzykowanie świętej pamięci mego ojca, gdy realizował się jako organista w naszym kościele. Nie żeby źle grał, ale jak pamiętam mama nigdy nie była zachwycona jakością tej melodyki.
2. Przygotowanie i usmażenie sera zgliwiałego . W czasie naszej „kampanii ziemniaczanej”, przy próbie zakupu świeżych wiejskich jaj, co jest zjawiskiem, które na wsi nader rzadko się udaje mieszczuchom, poszczęściło mi się także zamówić naturalny, prawdziwy, biały twaróg. A dzięki uprzejmości komiwojażerskiej Wandy, dotarł już do nas niespełna po tygodniu.
3. Pierogi z kapustą i grzybami. Małgosia od czasu do czasu urozmaica nam wnętrze ciasta, które wśród samych domowników przestaje być taką atrakcją jak napełnione ziemniaczano-serowym farszem na „ruskie” dla Marka i Mateusza i innych wielbicieli tego rarytasu.
Dociekliwy obserwator zada pytanie: a gdzie tu horror, gdzie tytułowa drastyczność? Otóż dramat tych procesów i związanych z nimi zjawisk tkwi nie w gotowych produktach, a właśnie w procesie ich wytwarzania. Przy mojej za bardzo rozwiniętej wyobraźni (o niej już pisałem w „spotkaniu pod psem”), wytłoki z winogron, farsz z grzybów, dźwięk bulgoczących rurek, zapach a właściwie smród gliwiejącego, a później smażonego sera czy też gotującej się kiszonej kapusty, nie należą do obrazów i wrażeń kojarzonych z urokami barw jesieni, aromatem igliwia i estetyką wypielęgnowanych połaci rabat kwiatowych. Moje skojarzenia są wręcz z pogranicza medycyny obejmującej obszar środka, czyli tej części organizmu homo sapiens, gdzie znajduje się pępek. Dlatego też nie zamierzam prezentować wszystkich wydarzeń, jakie miały miejsce, a jedynie dla zasygnalizowania katastrofizmu prezentuję parę obrazków. I podobne zdarzenia przerysowane w filmie „Poszukiwany, poszukiwana” o gotowaniu makaronu są niczym w możliwościach rozrodczych naturalnych drożdży winogronowych. Takiego horroru długo nie zapomnimy.
Porównując ten dramat przekształceń do tego, co przyroda wyczynia w czterech porach roku, to właśnie ta piękna jesień jest odzwierciedleniem efektów przeróżnych zjawisk, a ostateczny skutek to spokój snu zimowego przed budzącą się wiosną. I mam nadzieję, że sen tych, co zechcą skonsumować nasze przetwory dojrzałe i ustabilizowane sercem i duszą ich wytwórców, będzie błogi i spokojny. Tu mała dygresja, która kojarzy mi się ze snem i nazwą tej strony „pesel53″. PESEL to przecież numer w dowodzie osobistym, a akcja „ zabierz babci dowód” jest według mnie bardzo niehumanitarną, bo pozbawia babcię jedynego najcenniejszego i unikalnego numeru. Ja mam inną propozycję na akcję wyborczą, bardziej związaną z polską tradycją stosunków międzyludzkich. Wystarczy znajomych podejrzanych o inne preferencje polityczne niż nasze, zaprosić w sobotę 20 października 2007 roku na małe przyjęcie, w którym głównym napitkiem będzie młode dwutygodniowe wino własnej roboty. Zapewniam, że sen gości po takim spotkaniu będzie trwał do późnych godzin wieczornych dnia następnego (sami zaś pilnujemy się w ilościach spożycia, abyśmy zdołali obudzić się przed zamknięciem lokali wyborczych). I nikt nie będzie nam mógł zarzucić działań niezgodnych z prawem jak to się dzieje z wyżej wspomnianą akcją. A i u zaproszonych gości z pewnością zyskamy na szacunku jako dobrych gospodarzy. Ja już jestem przygotowany i na 20.X i myślę, że jeszcze sporo mi wystarczy na zimowe dni, ale już wykształconego, szlachetnego trunku, takiego dla przyjaciół od serca. Wracając do tematu jesiennej krasy, poniżej prezentuję kilka fotek przysłanych przez Anię i Andrzeja z wypadu do Zakopanego. I Tatry też się pięknie prezentują, a zwłaszcza za stołem, czyż nie. A na śniadanie „mleko” Tyskie jest na pewno jak śmietana. Pozdrawiam i proszę o komentarze.
-24.09.2007 r.
Zbliża się kalendarzowa jesień, a aura wcale nie przypomina końca lata. Obowiązki rodzinne, a od tych nie ma odwołania, zaprowadziły nas do Lądka Zdroju . Deszczowa prognoza na ten dzień odstraszyła nas od zdobywania Śnieżnika pomimo zachęty bliskości celu. Ale na wszelki wypadek osprzęt do górskich wypraw zapakowaliśmy do bagażnika. Lądek Zdrój robi wrażenie miejsca, które jakby przypomniało sobie, że jest nie tylko uzdrowiskiem, ale wcale ładnym miastem, jakich na Dolnym Śląsku nie brakuje. Widać to zwłaszcza w centrum, gdzie z dużym rozmachem kamieniczki poddawane są gruntownej renowacji. Będzie zapewne tak pięknie jak można zobaczyć Lądek na starych fotografiach ze stron regionu. Piękna łaźnia centrum uzdrowiskowego zbudowana chyba na wzór łaźni starożytnego Rzymu, stała się inspiracją do wykonania przez Dorotę kolczyków o podobnym charakterze.
Ciekawe tylko, dlaczego brukarstwo nie pobudziło jej artystycznie?
Zachmurzone niebo z przebijającym się od czasu do czasu słońcem, nie zachęciło do podjęcia trampingu na szlakach masywu Śnieżnika. Bliskość granicy i prosty dojazd do niej, był niczym skok w bok. Stąd, granicznym szlakiem zaryzykowaliśmy krótki spacer na jakąś Borówkową (Boruvkowa hora). Osiągnięty cel przekroczył możliwe oczekiwania związane z jednym z wielu punktów na mapie. Marzenie wzniesienia się ponad drzewostan zarastający prawie wszystkie szczyty w Sudetach, tutaj na Borówkowej w Złotych Górach zostało spełnione ponad miarę. Słowami nie da się tego opisać, to trzeba samemu zobaczyć i przeżyć. Teraz już wiem, dlaczego temat skoku w bok jest ulubionym motywem ludzi sztuki, a w dobie serialowych tasiemców, prawie każdego scenarzysty. Wrażenia z tej góry i przełęczy lądeckiej, gdzie zaparkowaliśmy, oraz z Jaskini Radochowskiej odwiedzonej w drodze powrotnej do domu, prezentuję na załączonym filmie. Region Ziemi Kłodzkiej po latach marazmu budowlano-remontowego zaczyna nabierać barw odświeżanych elewacji i nie tylko. Krótkie klipy z Lądka-Zdroju i z Kłodzka zamieszczam na przygotowywanej googlowskiej mapie z naszych wizyt, które rejestrowałem na kamerze i aparatem fotograficznym.
Lądek Zdrój, Kłodzko – piękne i opustoszałe. Brak turystów, bo już po sezonie. Na Górze Borówkowej, o której usłyszałam od Was po raz pierwszy, turystów trochę więcej. Ciekawa jestem czy to czescy turyści? Widoki zapierające dech w piersiach. Dobrze, że chociaż dzięki twoim klipom możemy je podziwiać. Niedawno zastanawialiśmy się czy wypoczywacie nad Bałtykiem? A Wy uprawiacie turystykę górską…Góry jesienią – to naprawdę warte polecenia.Jaki spokój, barwy jesieni, owce, konie… i Wy. Jaskinia robi wrażenie. Całuję Was i pozdrawiam,… i czekam na jeszcze… Anka
Dla mnie “skok w bok” – to lektura twojej strony…Anka
Serdecznie pozdrawiam. Tak sądząc z opisu, warto tam zajrzeć – być może któraś przyszłoroczna traska. A na razie zapraszam na swoją stronkę – może warto zaplanować opisanę trasę – oczywiście, jeśli będzie pogoda. Pozdrawiam serdecznie
-05.09.2007 r.
Gdy przyszedłem na świat, a było to ponad 50 lat temu, był on dla mnie normalny. Bawiąc się z rówieśnikami, byłem szczęśliwy nie znając innego „nienormalnego” świata. Po dziesiątkach lat, z własnego doświadczenia i z najnowszej historii dowiedziałem się o ciemnej stronie czasu mego dziecięctwa. Dlatego też zaczynają targać mą duszą niepokoje, gdy słyszę słowa o „przywracaniu normalności” i czasach nadziei zmian jako straconych latach przemian. Czyżbym źle odczytywał karty historii, słysząc te słowa od ludzi, którzy też wzrastali tak jak ja w tej „normalności”?
Zawsze interesowałem się postępem i nie tylko technicznym. Ciekawiła mnie też przeszłość. Tak jak staram się unowocześnić swoją stronę, tak samo jestem zainteresowany w zmianach życia społecznego, aby iść do przodu. Z historii uczyć się gdzie grunt jest grząski i śliski, a gdzie twarda skała, na której można budować nowe i nowoczesne.
Tyle dygresji nie na temat.
Szykując się do jesiennego zdobycia Śnieżnika, zachwalanego miejsca Sudetów, okazało się, że pod samym nosem mamy skarby. Niepewna pogoda początku września, skierowała mój wzrok na bliższe miejscu zamieszkania wzniesienie „Wołowiec”. Jak to możliwe, że do tej pory nie wspięliśmy się na tę górę, mogę to wytłumaczyć zaślepieniem związanym z przysłowiem – „cudze chwalicie, swego nie znacie…”. Ale myślę też, że nie bez znaczenia była bliskość dzielnicy „Podgórze”, która to w owym „normalnym” czasie, nie należała do przyjaznych dla chłopaków z dzielnic północnych Wałbrzycha. Prawdopodobnie także koleżanki licealne, między innymi Bogusia, nie były zainteresowane w wyprowadzaniu się na manowce na tę górę przez takiego kolegę jak ja. (Nie wiem, kto teraz powinien żałować).
Ciekawe jest to, że na około 130 000 mieszkańców Wałbrzycha i wolną niedzielę, na szlaku spotkaliśmy tylko dwóch grzybiarzy. Ale też skorzystaliśmy z łaskawości natury i odebraliśmy zgodnie tekstem piosenki Ryszarda Rynkowskiego, „dary, dary lasu…. i coś tam dalej”. Ładna piosenka i oddaje nasze przeżycia na trasie. Zapraszam na skrót z tej wyprawy.
Witam szanownego Wujka redaktora!
Miło popatrzeć! Chociaż z daleka i w 17 calach, ale bardzo miło! No i cieszę się, że Wam się podobała ta wycieczka, mnie również, a to dlatego, bo niemal każdy odcinek przemierzonej przez Was trasy znam jak własną kieszeń. Tak tak swego nie znacie, a cudze chwalicie, a przecież najładniejsze w Wałbrzychu góry są na Podgórzu ha Sylwek też pewnie by to potwierdził Znam te zakątki, bo ileż to razy przejeżdżałem przełęczą Szybką, Mały Duży Kozioł – no to rowerem raczej nie da rady, więc trasę przez Wołowiec najczęściej biegiem przemierzałem bądź jak na filmie rekreacyjnie. No ale zjazd z Przełęczy Koziej pełną parą na Kamińsk to już klasa…dobrze, że nigdy w krzaki nie poleciałem…no a tam tradycyjnie browarek “Na Skarpie” – stary PTSM. A tak poza tym to kamerką prawie moją chatkę rodzinną na Świdnickiej uchwyciliście
Warte polecenia byłoby również na tej trasie zboczenie z niebieskiego szlaku i przejście trawersującą te górki drogą przez kamieniołomy i skałę z białym krzyżem widoczną z dołu (nie tą na której byliście).
No tak, po co Śnieżnik…a spróbowaliście już np. zamku Rogowiec, albo Stożka koło Unisławia, czy może Włostowej koło Andrzejówki…
“Chodzą ulicami ludzie…Asfalt depczą…Omijają wciąż główny nurt…Kryją się w swych norach krecich…Drzwi zamknięte zaklepany krąg…A tam powietrze ma inny smak…” …oj ma ma!
Pozdrawiam!
Nie mogę się pochwalić znajomością szlaków, które przemierzacie. Podgórze zawsze mi się kojarzyło z Dworcem Głównym. Muszę w przyszłym roku zaplanować sobie wędrówki szlakami, o których pisze Emigrant (a właściwie kto to jest?). Żal mi, że mnie z Wami nie ma podczas tych wypraw. Pod koniec września wybieramy się z Andrzejem do Zakopanego. Ale prawdę mówiąc to wolę Sudety. Z turystycznym pozdrowieniem Anka i Andrzej
ach te ruskie Pani Małgosi 🙂 dane było mi ich spróbować :)) co to był za smak …
Anka – 7.10.2007 godz. 16:58
Opisane przez Ciebie zapachy powstałe podczas procesów przetwarzania surowców na przedwyborcze nalewki i zakąski do tych nalewek, musiały wam trochę dokuczyć. Dobrze, że nie musieliśmy brać udziału w tym procesie. Jedynie brodawki smakowe uaktywniły nam soki żołądkowe i udaliśmy się do kuchni w poszukiwaniu czegoś do przekąszenia… .Rezultaty tych poszukiwań były mierne i pozazdrościliśmy Ci utalentowanej kulinarnie żony. Pomysł na to by nalewkami uraczyć myślących i czujących inaczej niezły. Ale czy odniesie zamierzony skutek?…Chyba za mało tej nalewki….Gratuluję. Migawki z Zakopanego na szóstkę. Pozdrawiamy Anka i Andrzej
alinka – 14.10.2007 godz. 21:42
Lepiej późno, niż wcale…powiedział facet spóźniając się na pociąg. Dawno, dawno nie zaglądałam na tę stronkę, ale myślę, że powoli wszystko wraca do normy…A ponieważ nalewkami i zgliwiałym serem nie gardzę ( a zwłaszcza tym pierwszym), temat wydaje mi się bardzo ciekawy. Klimat opisany w powyższym tekście przypomina mi nieco atmosferę pewnej książki. Co do tego 20 -tego, nie jestem pewna, czy to młode wino jest w stanie wygrać z przedwyborczą kiełbasą…
Agnieszka – 15.10.2007 godz. 19:27
pozdrowienia
Janusz – 21.10.2007 godz. 22:13
32 lata to może i nie okrągły jubileusz, ale z racji tego Waszego Dębowego składam najserdeczniejsze życzenia – przeżycia tych 8 lat do Rubinowego w atmosferze miłości i zrozumienia. Do tego dołączam serdeczne życzenia z okazji Imienin Małgorzaty.
Pozdrawiam serdecznie JANUSZ
ks. Tomasz – 4.11.2007 godz. 16:13
Bardzo mi się podoba ten sposób, jakim jest blog, na uchwycenie przemijających chwil naszego życia. Podoba mi sie Wasze życie rodzinne, wspólnota rodzinna. Dobrze jest przypomnieć sobie od czasu do czasu twarze ludzi, których się w życiu spotkało i doświadczyło sie od nich wiele dobra. Jest to dobry sposób na zachowanie tego, co piękne w naszym życiu, czym warto sie dzielić z innymi. Przy okazji dzięki tej stronie mogę towarzyszyć Waszemu życiu i jest to lepsze niz oglądanie seriali o rodzinie w Polskiej Telewizji.:)
Z serca błogosławię
ks.Tomasz