W tej części zamieszczam tzw. „moją poezję”. Chętnie odczytam słowa krytyki zapisane w komentarzu . Zapraszam do refleksji i przeżyć „z wyższej półki”.
Grzegorz – „poeta”.
Spis treści:
”Zaprosiłeś”
”Nienażarty”
„Historyjka Wirka”
”Miałem…”
„O miłości”
„Kryzys”
„Bagno”
„Choroba”
„Pamięć i …”
„Nadzieja”
Wiersze i wierszyki, a także limeryki
„Zaprosiłeś”
Zaprosiłeś mnie Panie do życia, dałeś matkę i ojca w długim i spokojnym życiu
Dziadków wcześniej zabrałeś, więc nie zaznałem smaku opieki pokoleń.
Obdarowałeś hojnie rodzeństwem i zapewniłeś przyzwoitą egzystencję.
Uczyli mnie Cię kochać, lecz niepokorny wybrałem miłość do ludzi.
Czuję Twą opiekę, ale nie umiem po ludzku zgiąć karku, aby się skłonić przed Twym majestatem.
Gdy rano mnie budzisz, czuję już życia brzemię, bolą kolana i strzyka gdzieś z boku.
Nie mam pretensji, przecież życie to nie jest bajka, lecz naturalna w egzystencji walka.
Gdy chcę Cię spotkać i porozmawiać, idę na spacer. W górach, w lesie, nad wodą, w pięknie przyrody Cię znajduję i w uśmiechu nieznajomego odpowiadasz mi na powitanie.
Smutno mi, gdy nie mogę odnaleźć Cię w świątyni z kamienia,
dziwnie ukrytego w sztucznie poważnych licach kapłanów i wiernych. Powinieneś być na ołtarzu, ale nie dostrzegam Twej osoby, bo wyczuwam, że nie jesteś zainteresowany składanymi Ci pokłonami i hołdami według wzorów królów ziemskich z płaszczącymi poddanymi jakbyś to Ty był ich pomazańcem.
Ciekawi mnie Twoje królestwo, bo jak mniemam nie jest ono warownią otoczoną przed grzesznikami.
Przyjdzie czas, że będę wywołany do zdania powierzonej mi schedy.
Czy ją pomnożyłem, czy też przezornie zakopałem? Czy poznałem i wypełniłem moje powołanie? Ufam, że jeszcze nie jest za późno i oświecisz mnie, co mogę jeszcze wnieść do majątku mego, a przydatnego Tobie.
Szukam smaków życia jak raczkujące dziecko i wcale nie chcę mi się dorosnąć.
Chciałbym, abyś takim mnie widział i takiego na dalsze nauki kierował.
Dodaj komentarz
powrót do spisu treści
„Nienażarty”
Mierną strawę
Marnie trawię
Czemu żarcie marnotrawię?
Dodaj komentarz
powrót do spisu treści
„Historyjka Wirka”
Żył na świecie Wirek cwany
Bez imienia – bo nieznany.
Żył wygodnie w nozdrzach dziadka,
A ten gasł na oczach Tadka.
Tadek wnuczek ukochany
Szybko pobiegł do swej mamy,
Dziadziusiowi dać pomocy.
Doktor przybył jeszcze w nocy
Słuchawkami szmer wysłuchał
Wygniótł sporą ilość brzucha
Pobrał próbkę krwi strzykawką
Zabrał Wirka z małą dawką.
Analizie krew poddana
Wynik będzie jutro z rana.
Laboratorium jak już wiecie,
To jest takie miejsce w świecie,
Gdzie bakterie są żywione,
Aby potem przekarmione
Były słabe, nieruchliwe
Na lekarstwa spolegliwe.
Tak też Wirek i trzy panie
Położeni są w śmietanie.
Świecą światła nastrojowe
Wirek zaczął życie nowe
Ma potomstwo bardzo liczne
Wszystkie dzieci cudne, śliczne.
Obok w Sali, tam w szufladzie
Niania dzieci do snu kładzie.
Dziś niedziela, nie dzielimy,
Zaś paciorek odmówimy,
Aby do samego piątku
Podbić ludzi bez wyjątku.
Laborantka dziś nad ranem
Porozmawiać chce z tym panem,
Co przywódcą ma być w świecie,
A paszportu nie ma przecież.
Pod mikroskop go układa
Kontrast jakiś mu nakłada.
Okiem zerka przez okular,
A tam tylko sama skóra.
Więc na plecy go obraca
Taka to jej ciężka praca.
Taki sprytny ten zarazek
Oj malutki ma obrazek.
Wirek bardzo się tym peszy,
Bo widoczek może śmieszyć.
Laborantka czyta, pisze,
Wszyscy zachowują ciszę.
Jest i nazwa i odbitka
Toć to postać bardzo brzydka.
Wirus grypy tak nazwany
H3N2 zapisany.
Do południa fotek sporo
Zrobił sam pan biotechnolog.
Sporo trudu sobie zadał
Listy gończe poukładał,
A pod koniec tego dzionka
Już gotowa jest szczepionka.
Do ampułek ze strzykawką
Wpuścił z odmierzoną dawką
Z informacją i opisem,
Czyli Wirka rysopisem.
Złożył w paczki po czterdzieści
tyle w pudle się pomieści.
Do przychodni już od rana
Sanitarką rozsyłana.
Kto jest zdrowy i nie zipie
Lekarz szczepi przeciw grypie.
Młodzież, starcy no i dzieci
Każdy do przychodni leci.
Gdy szczepionka zacznie działać
W pogotowiu przeciwciała
Znają wygląd pana Wirka
I nie wpuszczą tego zbirka
Do tchawicy ani płuc
Gdy go dorwą będą tłuc.
Nieciekawe Wirka losy
Gdy wyszarpią go za włosy
Gdy wykopią go za drzwi
Cały świat już z niego drwi.
Wirek zbiera swe manatki
Idzie pytać rady matki,
Jak z człowiekiem ma wygrywać
Gdzie się udać, jak zdobywać
Gardła, krtań, zatoki, nosy,
By powalić go jak z kosy.
Czy też szukać takiej żony,
Choćby z miasta Barcelony
Wzorem może być wybranka
Słynna zabójcza Hiszpanka.
Udał się więc do przedszkola
Czeka go ciekawa rola,
Jak w zabawie dzieci małych
Zacząć robić im kawały?
Dziecko z ziemi wszystko chwyta
Do ust ręce brudne wpycha.
Szkraby mają wstręt do wody,
Więc Wirkowi dla wygody
Łatwo się do gardła dostać
Przeciwciałom tutaj sprostać.
Malce kaszlą i kichają
Rączką ust nie zasłaniają.
W kroplach śliny Wirek lata
Tak jak w cyrku akrobata.
Spada na kolegów twarze
Szerząc wokół swą zarazę.
Są też dzieci nieszczepione
Wpuszczą Wirka i to one
Tworzą klimat bardzo miły,
Bo nie mają w sobie siły,
Aby wypić sok z cytryny,
Lub zjeść inne witaminy,
Które są dla Wirka kwaśne
On nie lubi ich, bo właśnie
Są szkodliwe dla łobuza
I przepędzą jak intruza.
Za to chipsy i cukierki,
Chrupki, gumy i eklerki
Są przysmakiem tego drania
Bez niczyjej racji zdania
Gości w nosie swą rodzinkę
Robi w krtani przykrą ślinkę
Także wierci w gardle, w uchu
Rozrabiając często w brzuchu.
Antyciała są w chaosie,
Bo nie wiedzą, kto w tym nosie
Jest porządny, a kto zbój,
Bo nieznany im ten rój.
Gdy wywoła awantury
Malec staje się ponury.
Wszyscy się zajadle biją
Po policzkach łzy się wiją.
Wirki walczą w śluzu błonie,
Jak kibole na stadionie.
Stąd u dziecka jest gorączka,
Kaszel, katar i bolączka:
Głowy, brzucha i przełyku
Musisz leżeć w łóżku smyku
Pić syropy i herbatki
Słuchać wskazań dobrej matki.
Musisz wygrzać swoje ciało,
By Wirkowi się nie chciało
Więcej w Tobie zamieszkiwać
Twoich krwinek oszukiwać.
Aby poczuł się wygnany
Wyprowadził się przegrany
I uciekał, gdzie pieprz rośnie
A Tyś poczuł się radośnie.
Aby wszyscy na około
Żyli zdrowo i wesoło.
Żeby każdy na tym świecie
Potraktował go jak śmiecie.
Morał z bajki taki
Szczepcie się dzieciaki.
Szczepcie się dziadkowie
Wyjdzie wam na zdrowie.
Miałem…
Miałem życia sens
Zniknął niespodzianie
Co mam robić z sobą
Zadałem pytanie.
Kto mi wskaże drogę,
Gdzie cel mej podróży,
kto mym przyjacielem,
a kto źle mi wróży.
Jedno wydarzenie,
Jeden grzech paskudny.
Nie mam towarzyszy
Świat stał się już nudny
Może psa dziś kupię
Mam przecież pieniądze
czy wiarę odzyskam
i życiowe żądze?
Albo też przygarnę kota
Co będzie się łasił
czy powróci cnota
I wyrzut sumienia zgasi ?
Nic mi nie pomoże
w moim utrapieniu
Czas się już pomodlić
W ciszy i skupieniu.
O miłości
O miłości – piękny temat wziąłem
Rozmyślać nad nim zacząłem z mozołem,
Chciałem treść analizy zapisać prozą,
A tu rymy same na papier wychodzą.
Czym jest miłość? – tomy zapisano,
O kochaniu tysiące zwrotek wyśpiewano,
O tej pięknej, szlachetnej i nieszczęśliwej,
W kwiaty, pierścionki i słowa ubrane tkliwe
Co zazdrością spychana w przepaść nienawiści
Rozwodem, płaczem i zemstą się ziści.
Po cóż więc księgi o tym uczuciu prawią
Gdy definicję właściwą tak marnotrawią.
Miłość oddana to wymysł jest sprzeczny
Z naturą i z genów obowiązkiem wiecznym.
Czym zatem miłość się charakteryzuje,
Jakie wartości w życiu oferuje?
Uważam, że miłość zyskiem musi się kierować
Coś za coś swojej lubej ofiarować.
Niematerialny profit jest na liście wymiany
wymaga ciągłej charakterów przemiany
Aby duże zyski mógł miłośnik zdobyć
Pantofelkiem w domu on powinien pobyć.
Mieć czystą bieliznę, teściowej przychylność
Niewielka to cena, codzienna przymilność.
Opiekę nad potomstwem, co by rosło w siłę,
Wystarczy codziennie szeptać słówka miłe.
Święty spokój na lata, radość w oczach dzieci
Jest to biznes potężny, gdy miłość tak leci.
Nie należy kochać bez wizji intraty
Bo uczucie takie niesie same straty.
Wydana mamona na próżne i modne gusta
Niszczy sens pracy, a w sercu pustka
Gdzie wiara, ofiarność zapyta się sceptyk
Poświęcić się darmo może tylko neptyk.
Pomnażając walory w ludzi kochaniu
Zyskujesz przyjaciół w ciągłym zabieganiu.
Gdziekolwiek swe uczucie miłosne skierujesz
Tam z uśmiechem dobrobyt i szczęście budujesz.
Przykłady zysków mnożyć mógłbym krocie,
Gdzie miłość podwaja jakoby nakłady w złocie.
Po co tak kochać i tak męczyć siebie?
Interes mój to obiecana nagroda w niebie
Kryzys
Odwiedził mnie kryzys, nikt go nie zapraszał
Rozsiadł się wygodnie, morały wygłaszał
Dla siebie miejsca stanowczo zażądał
I już po pokojach w kąty mi zaglądał
Na samym początku mam go zameldować
I wszystkich sąsiadów o tym informować,
Że rodzinę swoją u nich rozlokuje
I niech przypadkiem nikt się nie buntuje.
Ma on znajomości w magistracie samym
Będzie więc sterował kapitałem całym
Zacznie od wydatków, co zakupić mam
Co będzie dla niego, a co dzieciom dam
Jego długi mam pokryć z oszczędności moich
A jak mi zabraknie, pożyczyć od swoich
Rozpanoszył się u mnie jak jakiś mafioso
Strach policji zgłosić – wszędzie on, o zgrozo!
Wszyscy się martwią, jak to z nami będzie
Jak go udobruchać, czy już jest tak wszędzie?
Usiadłem na krześle, album otworzyłem
Rodzinne pamiątki dziadków zobaczyłem
Jak w czasie zaborów, jak w czas okupacji
Komunizmu okres, a także sanacji
Ciężko im się żyło, ciężko pracowali
Ale nad kryzysem wcale nie płakali
Pomyślałem zatem, po co się oglądać
Przeczekać cierpliwie, niczego nie żądać
Kto chce niechaj gości wrednego cwaniaka
Dla mnie nie istnieje, nie chcę znać maniaka
Wyrzuciłem z domu nieproszonych gości
I nazwałem ten okres „przejściowe trudności”
Bagno
Raz bakteria tłusta mała
Z koleżanką nie słuchała
Na wykładach bardzo ważnych
O chorobach niezakaźnych
o mnożeniu i podziale,
nie interesowało je to wcale.
Rozmawiały zaś po cichu,
Jak w serialu biedny Zdzichu
Idol wszystkich paciorkowców,
Oraz złocistych gronkowców
W organizmie pewnej damy
Przez Lubicza mordowany
Strasznie męczył się w agonii
Pod działaniem tatriaksoni.
Tak serialem są przejęte,
Że problemy stamtąd wzięte
dla mikrobów są pożywką,
by nie były już odżywką
w żadnym znanym dziś jogurcie.
Zaczną sabotować w hurcie
Wszystkie serki i śmietanki
Zaczną takie tam hulanki,
Że aktorzy zamiast grać
Będą w garderobie brać
Loperamid albo smectę
Otrzymaną na receptę
Od doktora nie z serialu
Taki będzie wynik balu.
Chciałyby bakterie przecież
Też oglądać coś o świecie
O miłości i zazdrości
Tak jak żyją ludzie prości
Bez lizolu, spray’u, mydła
I nie brzydzą się też bydła
Co dostarcza mleko świeże,
A gospodarz dochód bierze.
W takim świecie, nie w klinice
Toczy się prawdziwe życie
Niech seriale rodów sagi
Dla oglądalności magii
Zejdą ze szpitalnej sceny
Scenarzysta dozna weny
I horrorów nie wypuszcza,
Bo bakterii cała tłuszcza
Przejdzie nerwowe mutacje
I jak zaczną się wariacje
Świat pogrąży się w chaosie
A przeżyją tylko łosie.
…………… (w bagnie )
Prima Aprilis
Choroba
Pan Grzesiu jest chory i leży w łóżeczku
Głowa go boli, walenie młoteczków
W poduchy wbity, kołdrą przykryty
Poci swe ciało, witamin zbyt mało.
W nosie szaleje wirus nadęty
Nie sposób oddychać gardłem wyschniętym
Chusteczek mokrych wciąż więcej i więcej
Pidżamy wcale nie wyschną prędzej
Jakże zakończyć bitwę z robakiem?
Jakie syropy z jakości znakiem
Wypić należy jak reklama głosi ?
„Niewyraźny” już zdrowy, a Grześ łzy rosi
Powieki nieznośnie i pieką, i szczypią
Zasnąć nie może, oczy wciąż łypią
Co jeszcze zażyć, czym popić winien
Chętnie przyśniłby o dobrym winie
Zakąsił serkiem, bułeczkę skruszył
Niestety czosnek wszystko zagłuszył
Wszyscy się martwią o Grzesia zdrowie
Porady dobre, przepisów mrowie
A on biedaczek z łóżka się zwala
Medyk pomocy tej nie pochwala
On antybiotyk by aplikował
Czy to, nie aby zwykły konował?
Co za nic ma ludowy obyczaj
Nie zważa na wiekowy zwyczaj
Wystarczy babci poradnik przeczytać
Trzy dni wyleżeć i zdrowie przywitać.
Pamięć i …
Zawitała w mym sercu radość wielka,
bo w czas narodzenia Boga
ktoś o mnie pamięta.
Życzy mi dużo zdrowia i wiele pieniędzy
Nie chce bym życie zakończył w nędzy.
Pociechy z dzieci, które wzrastają
Poczuł, że obdarzone miłością, z nawiązką oddają.
Chciałbym jak one być piękny, młody
Lecz już niestety, nie zmienię urody
Lata zabrały zdrowie, kondycję
A tak bym chciał się załapać na drugą edycję.
W historii me czyny wpisane trwale
Czy mogę odejść z życia w triumfie, chwale?
Jeden przyjaciel, co o mnie pamięta
To zdobycz wielka, wręcz niepojęta
A gdy znajomych mam całą rzeszę
Smutek ucieka i już nie grzeszę.
Nie grzeszę złością, zawiścią, zazdrością
Chciałbym obdarzyć wszystkich miłością
I już się zbieram, plany układam
Kogo bez złości w parku zagadam
Kogo odwiedzę, komu wybaczę
I kogo chętnie znowu zobaczę
Kogo pocieszę i rozweselę
Zakręcę w tańcu jak karuzelę.
Wypiję zdrowie jego i swoje
Aby szczęściło się nam za dwoje.
Tak te życzenia serce me zmiękczyły
Że, pomodliłem się do Boga
o większe na ten cel życiowe siły.
Nadzieja
czterowiersz związany z katastrofą pod Smoleńskiem
Jak wiatr, szumne życie nagle uleciało
I płaczem dzieci, śmierci nikt nie wzruszył
To Bóg raz wtóry nadziei da niemało
I nastanie cisza, i smutek łzy wysuszy